czwartek, 29 sierpnia 2013

Arm yourself! part 1



Dziś co nieco o szczotkach! Jak wspominałam, urodziłam się jako prostowłosa. Z grubymi i gęstymi, gładkimi włosami elektryzującymi się nie tylko zimą. Przetestowałam w swoim życiu wiele szczotek i grzebieni, ale nieliczne czymś się wyróżniały. Postanowiłam przedstawić Wam moje ulubienice ;) Są aż trzy, bo każda potrafi coś, czego pozostałe nie.
Zacznę od najnowszego nabytku, który służy mi już pół roku. Szczotka z naturalnego włosia jest dla mnie absolutnym hitem!


Chwilowo moja lustrzanka jest w terenie, więc pod jej nieobecność musiałam posłużyć się mniej zawodowym sprzętem na czym ucierpiał kolor oprawki szczotki - jest w oryginale ciemno brązowa ;)
Ta akurat wykonana jest z włosia dzika. Została zakupiona w Pracowni Szczotek i Pędzli Ryszarda Barylińskiego (Warszawa, ul. Poznańska 26) za 50zł. To rodzinny zakład, od dziesięcioleci zajmujący się wytwarzaniem przeróżnych szczotek (nie tylko do włosów ;)) i pędzli. Jaką zaletę ma wizyta u szczotkarza? Kto jak kto, ale on zna się na tym jak wybrać odpowiednią gęstość szczeciny w szczotce do włosów delikwentki. Szczotkując nią włosy, z głową w dół, można uzyskać genialny efekt uniesienia - aż trzeba je nieco "przyklepać", bo mi robi się lwia grzywa. Odpowiednia długość szczeciny masuje jednocześnie skórę głowy. Pan Ryszard wykazał się wyjątkową pasją w temacie szczotkowania włosów. Każdemu z Warszawy i okolic gorąco polecam wizytę u niego.
Jak dla mnie masaż wykonywany tą szczotką jest wyjątkowo relaksujący i pomógł mi nie raz w chwilach zwiększonego stresu. Tym sposobem jedni żeby odreagować palą, a ja szczotkuję włosy. Zawsze cierpiałam przez przetłuszczającą się skórę głowy - sebum jakoś nie zawsze chciało się rozprowadzić na włosach, ani samo, ani z pomocą innych przyrządów. Ta szczotka radzi sobie z tym świetnie, nadmiar i wszelkie pyłki złapane na ulicy (w mieście kurz jest nie do uniknięcia) zbiera na swoje włosie. Oczywiście, należy ją odpowiednio pielęgnować. Czyli myć letnią wodą, z delikatnym szamponem (ja stosuję Nivea dla dzieci) za każdym razem, kiedy myjemy własne włosy.
Pan Ryszard oczywiście szczotki potrafi nie tylko robić, ale tez naprawiać. Moja póki co nie wymaga takich zabiegów. Sam jednak podkreślił, iż co jakieś 5 lat powinno się szczotkę wymienić. Kusi mnie, żeby wrócić do niego i zamówić szczotkę w metalowej oprawce - taki bardziej vintage ;) Kocham takie gadżety, zwłaszcza jeśli doskonale działają!

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Today a little bit about the brushes! As I mentioned , I was born as straight hair owner. With a thick, dense, smooth hair electrifying not only in the winter. I tested in my life many brushes and combs but few stand out. I decided to present to you my perefered ones ;) There three of them, because each can do something the other does not.I'll start with the recently bought, which serves me half a year already. Brush with natural bristles for me is an absolute hit! 
Currently my SLR camera is on the ground, so in its absence I had to use a less professional equipment to the affected frame color brushes - the original dark brown ;)This just made ​​of boar bristles. It was purchased in the Craft Workshop of Brushes runed by Richard Baryliński (Warsaw, ul. Poznanska 26, Poland) for about 15$ . This family-run establishment for is engaged in the production of various brushes (not just hair ;)) and brushes for decades.
What is the advantage of a visit to the craftsman? He knows how to choose the appropriate density of the bristles in the brush to customers hair. Brushing your hair, with head down, you can get a brilliant elevation effect - until you need it a little bit " flatten " because, as in my case, it can look like lion's mane. The appropriate length of the bristles massages the scalp while brushing. Mr. Richard has demonstrated a unique passion for the subject of hair brushing. I would highly recommend a visit to him to each of Warsaw and the surrounding areas citizens. 
As for me, massage performed with the brush is extremely relaxing and helped me more than once in times of increased stress. In order to relieve some smokes, and I'm... brush my hair ;). I always hated my oily scalp - sebum somehow not always wanted to spread the hair , by itself, or with help of other devices. This brush handles this well. The excess and any pollen caught on the street (the dust can not be avoided in the city) collect on your hair.  
Of course, it must be properly nurtured. So wash with lukewarm water and mild shampoo ( I use Nivea for kids) every time you wash your own hair.Mr. Richard , of course, can not only do the brushes but also he repairs them . My, as long as that, does not require such treatment. However, brush after about five years should be replaced. I'm tempting to go back to his shop and ordered the brush in a metal holder - more vintage style ;) I love such gadgets, especially if it all works perfectly !


XOXO
DIXY

sobota, 24 sierpnia 2013

L'Oreal Professionnel Pro-Keratin Refill - pierwsze wrażenia

Jeszcze w marcu tego roku powiedziałabym, że produkt ten jest mi absolutnie zbędny. Olejowane od 18ego roku życia włosy, po czterech latach miały się świetnie. Nic się nigdzie nie plątało, nic się nie rozdwajało, nie łamało... Jedyne co to niestety, miało się tendencję do przetłuszczania (to od dziecka tak) i oklapywania pod własnym ciężarem (mam z natury grube włosy ;)). I w związku z tym faktem przyszło mi do głowy chodzić od fryzjera i fryzjera i pytać czy mają jakieś zabiegi unoszące włosy u nasady. Tak oto trafiłam w kilku na możliwość zrobienia sobie headlines. Czyli rzekomo miałam zyskać efekt uniesienia, bez skrętu i niszczenia włosów jak po zwykłej trwałej. I zdecydowałam się na ten salon, w którym mogłam zrobić to najszybciej, czyli dwa dni później, kiedy to akurat miałam być po zajęciach w okolicy salony. Bardziej adekwatnym słowem byłby jednak zakład, bo wyglądał jak z lat 80tych żywcem wyjęty. Nie mam pojęcia czemu to nie kazało mi stamtąd uciekać.
Spędziłam na fotelu 4 godziny... A gdy po tym czasie znalazłam się przed lustrem moje włosy wyglądały jak u jakiegoś cherubinka! Ot taka mała radosna owieczka! Sprężynki! Też mi do diabła uniesienie u nasady :/ Po konsultacji z wieloma innymi fryzjerami uznaliśmy, że w tamtym cudownym zakładzie, zrobiono mi trwałą, bo headlines nie powinien tak wyglądać... Istnieje też alternatywna wersja, iż włosy zareagowały tak z uwagi na przekroczony dwukrotnie poziom kortyzolu we krwi, jaki zdiagnozowano u mnie trzy miesiące później. Istnieje więc szansa, że już od dłuższego czasu taki poziom się utrzymywał. Zwłaszcza, że jednym z objawów ma być "nietrzymanie się farby", czyli wymywanie z włosów w tempie ekspresowym każdego nałożonego barwnika. Tak to ja mam odkąd pamiętam (farbowane u fryzjera też za tydzień znikały ;)). Niestety, nie wiedziałam tego wszystkiego w marcu, więc i fryzjerki ostrzec o tym fakcie nie mogłam. Tak czy siak, na głowie miałam suche siano. Z czasem włosy kręciły się mniej, mając jedynie lekką falę i ten efekt osobiście pokochałam. Wolę się taka, niż z prostymi moimi drutami.
Niestety, zniszczenia trzeba odbudować. Próbowałam wielu nawilżających serii, ale ulgę przyniosły dopiero produkty L'Oreal Professionnel Pro-Keratin Refill. Całkiem niedawno nabyłam szampon i maskę z tej serii.















 W salonie Denique za maskę 500 ml i szampon 250 ml zapłaciłam 160 zł. Jasne, przez Internet byłoby taniej, ale cóż. Zdarza się, że ulegniemy pokusie.
Jak dla mnie pachną lekko kokosem, co jak dla mnie jest przyjemne. Maska jest szczególnie wydajnym produktem, z uwagi na gęstą konsystencję. Ładnie rozprowadza się na włosach. W zależności od wolnego czasu trzymam, jak napisano na pudełku, 5 minut lub pod czepkiem i ręcznikiem jakieś 40 minut, jak radziła fryzjerka. Zmywa się równie łatwo co nakłada.
W moim wypadku włosy natychmiast zrobiły się znacznie gładsze. O wiele łatwiej się je teraz rozczesuje. Są elastyczne, niemal takie jak przed całą tą historią z headlines. Maskę póki co stosuję po każdym myciu, czyli co drugi dzień.
Tak wiek, SLS i ogólnie bardzo konwencjonalnie chemiczny skład. Jednak efekt jest, co mnie cieszy. Dam znać jak sprawdzają się po dłuższym czasie (póki co mija tydzień ;)) i ile pozostanie z efektu po umyciu włosów szamponem oczyszczającym (czyli silikonom mówimy pa pa). Póki co jednak jestem zadowolona i tym odczuciem chciałam się podzielić ;)


Dixy

skład szamponu: aqua/water, sodium laureth sulfate, coco-betaine, glycerin, glycol distearate, propylen glycol, sodium chloride, polyquaternium-10, sodium benzoate, hexylene glycol, carbomer, salicylic acid, linalool, arginine, glutamic acid, hexyl cinnamal, butylphenyl methylpropional, limonene, benzyl alcohol, benzyl salicylate, serine, hydroxypropyltrimonium hydrolyzed wheat protein, citronellol, 2-oleamido-1,3-octadecanediol, euterpe oleracea fruit extract, sodium hydroxide, citric acid, parfum/fragrance.
skład maski: aqua/water , eteryl alcohol, paraffinum liquidum/mineral oil, dipalmitoylethyl hydroxyethylmonium methosulfate, cetyl esters, cetrimonium chloride, methylparaben, citric acid, sodium benzoate, ethylparaben, linalool, arginine, chlorhexidine, dihydrochloride, glutamic acid, hexyl cinnamal, butyphenyl methylpropional, limonene, benzyl alcohol, benzyl salicylate, serine, hydroxypropyltrimonium hydrolyzed wheat protein, citronellol, 2-oleamido-1,3-octadecanediol, euterpe oleracea fruit extract, parfum/fragrance.




Bo każdy swojego bzika ma

A w moim wypadku padło na włosy. A uwierzcie mi, fakt, że ja w ogóle zaczęłam się przejmować jakimkolwiek aspektem swojej kobiecości wcale nie był tak oczywisty. Do mniej więcej 15ego roku życia byłam typową chłopczycą. Tak jakoś wyszło, że od przedszkola trzymałam się z pewną grupką płci przeciwnej, razem z nimi grałam w piłkę nożną (i nawet doceniali mnie jako bramkarza! Choć zajmowałam się tańcem towarzyskim (interwencja mojej Wróżki Chrzestnej, postanowiła, że tak obudzi we mnie kobietkę), to z równym zapałem z kumplami chodziłam na tenisa, wspinałam się po płotach itd... Zatem logiczne, że spódnice i sukienki były od święta, jak już trzeba było. Automatycznie odpadała kwestia przejmowania się makijażem (a w moim pokoleniu już w podstawówce niektóre stawiały w tej dziedzinie pierwsze kroki. W gimnazjum stanowiły już od początku większość). Ja do dziś pamiętam, jak w 15te urodziny pożyczyłam tusz od przyjaciółki i malowałam się przez lustrem Pizza Hut w centrum miasta K. I wtedy wydawało mi się, że różnica jest kolosalna w takim stopniu, że aż nie wiem, czy wypada się tak pokazywać.
Włosy też długo były w odstawce. Owszem, do mniej więcej 9ego roku życia zajmował się nimi mój ojciec. Początkowo, jeszcze w okresie przed przedszkolnym, mył je, nakładał odżywkę i suszył. Wtedy miałam zawsze równo wyczesane i wymodelowane włosy. Na przełomie 9/10 lat przestał mi je układać. Właściwie nie wiem dlaczego... Może liczył, że już sama wezmę szczotkę i suszarkę w dłoń. Tak czy siak stanęło na tym, że na ładnych kilka lat moje włosy zostały porzucone. Myłam je, jak się spieszyłam suszyłam (głową w dół i tyle), przejeżdżałam rano grzebieniem i tadaa! W wieku 16 lat zauważyłam, że włosy wypadają mi garściami... Wtedy to ojciec po raz ostatni kupił mi odżywkę do włosów (pamiętam, że był to Revalid, w tubie jak pasta do zębów). Stosowałam zawzięcie, zaczęłam sama wymieniać się uwagami z przyjaciółką, testować odżywki, które jej mama przynosiła ze szpitala (Henna Wax, ale nie mający nic wspólnego z tymi, które są teraz na półkach w polskich drogeriach). Na początku pomogło, potem zrobiło się znów gorzej i tak z mojej czupryny na 17te urodziny została może jedna piąta. Wtedy zaczęła się włosowa obsesja. Choć na początku nieudolna (bo robiłam wszystko, żeby włosy wyglądały jak wcześniej, mając na myśli modelowanie ponad miarę. Oczywiście na dłuższą metę efekty były odwrotne). Z czasem, metodą prób i błędów nauczyłam się radzić sobie z nimi i szanować ich naturę. Przy okazji dowiedziałam się też, że wypadały od nadmiaru testosteronu, będącego częścią składową pewnej kobiecej przypadłości.
Finalnie odzyskując swoje włosy w takiej formie, w jakiej były przed chorobą, miałam spory bagaż doświadczeń pod kątem stosowania produktów do włosów bądź skóry głowy, i tych ogólnodostępnych i tych na receptę. A że ciekawość nie zna granic, szukałam produktów jeszcze lepiej dbających o włosy... i tak w kółko.
W końcu pomyślałam, że może warto podzielić się tym z innymi zainteresowanymi tematem, poznać cudze sposoby, przetestować na sobie i zaraportować. Oczywiście, chciałabym, aby moja włosowa pielęgnacja była bardziej ekologiczna i sukcesywnie do tego dążę. Nie twierdzę jednak, że każdy konwencjonalny produkt jest zły. Sama sporo posiadam i stosuję. Pod tym względem jestem zwolenniczką łączenia obu podejść tak, aby otrzymać najlepsze dla nas. Choć kusi mnie kilka ekologicznych alternatyw dla szamponu do włosów, chociażby. Na testy przyjdzie czas, gdy zapas konwencjonalnych preparatów ulegnie uszczupleniu. Bo z uwagi na swoje zabijanie problemów zakupami, zwłaszcza kosmetycznymi, mam spory zapas... Ale to historia na inny wpis ;)
Mam nadzieję, że pomysł jakoś się przyjmie i że znajdą się osoby chętne do wymiany opinii i doświadczeń ;)