Pokazywanie postów oznaczonych etykietą włosomaniaczka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą włosomaniaczka. Pokaż wszystkie posty

sobota, 24 sierpnia 2013

L'Oreal Professionnel Pro-Keratin Refill - pierwsze wrażenia

Jeszcze w marcu tego roku powiedziałabym, że produkt ten jest mi absolutnie zbędny. Olejowane od 18ego roku życia włosy, po czterech latach miały się świetnie. Nic się nigdzie nie plątało, nic się nie rozdwajało, nie łamało... Jedyne co to niestety, miało się tendencję do przetłuszczania (to od dziecka tak) i oklapywania pod własnym ciężarem (mam z natury grube włosy ;)). I w związku z tym faktem przyszło mi do głowy chodzić od fryzjera i fryzjera i pytać czy mają jakieś zabiegi unoszące włosy u nasady. Tak oto trafiłam w kilku na możliwość zrobienia sobie headlines. Czyli rzekomo miałam zyskać efekt uniesienia, bez skrętu i niszczenia włosów jak po zwykłej trwałej. I zdecydowałam się na ten salon, w którym mogłam zrobić to najszybciej, czyli dwa dni później, kiedy to akurat miałam być po zajęciach w okolicy salony. Bardziej adekwatnym słowem byłby jednak zakład, bo wyglądał jak z lat 80tych żywcem wyjęty. Nie mam pojęcia czemu to nie kazało mi stamtąd uciekać.
Spędziłam na fotelu 4 godziny... A gdy po tym czasie znalazłam się przed lustrem moje włosy wyglądały jak u jakiegoś cherubinka! Ot taka mała radosna owieczka! Sprężynki! Też mi do diabła uniesienie u nasady :/ Po konsultacji z wieloma innymi fryzjerami uznaliśmy, że w tamtym cudownym zakładzie, zrobiono mi trwałą, bo headlines nie powinien tak wyglądać... Istnieje też alternatywna wersja, iż włosy zareagowały tak z uwagi na przekroczony dwukrotnie poziom kortyzolu we krwi, jaki zdiagnozowano u mnie trzy miesiące później. Istnieje więc szansa, że już od dłuższego czasu taki poziom się utrzymywał. Zwłaszcza, że jednym z objawów ma być "nietrzymanie się farby", czyli wymywanie z włosów w tempie ekspresowym każdego nałożonego barwnika. Tak to ja mam odkąd pamiętam (farbowane u fryzjera też za tydzień znikały ;)). Niestety, nie wiedziałam tego wszystkiego w marcu, więc i fryzjerki ostrzec o tym fakcie nie mogłam. Tak czy siak, na głowie miałam suche siano. Z czasem włosy kręciły się mniej, mając jedynie lekką falę i ten efekt osobiście pokochałam. Wolę się taka, niż z prostymi moimi drutami.
Niestety, zniszczenia trzeba odbudować. Próbowałam wielu nawilżających serii, ale ulgę przyniosły dopiero produkty L'Oreal Professionnel Pro-Keratin Refill. Całkiem niedawno nabyłam szampon i maskę z tej serii.















 W salonie Denique za maskę 500 ml i szampon 250 ml zapłaciłam 160 zł. Jasne, przez Internet byłoby taniej, ale cóż. Zdarza się, że ulegniemy pokusie.
Jak dla mnie pachną lekko kokosem, co jak dla mnie jest przyjemne. Maska jest szczególnie wydajnym produktem, z uwagi na gęstą konsystencję. Ładnie rozprowadza się na włosach. W zależności od wolnego czasu trzymam, jak napisano na pudełku, 5 minut lub pod czepkiem i ręcznikiem jakieś 40 minut, jak radziła fryzjerka. Zmywa się równie łatwo co nakłada.
W moim wypadku włosy natychmiast zrobiły się znacznie gładsze. O wiele łatwiej się je teraz rozczesuje. Są elastyczne, niemal takie jak przed całą tą historią z headlines. Maskę póki co stosuję po każdym myciu, czyli co drugi dzień.
Tak wiek, SLS i ogólnie bardzo konwencjonalnie chemiczny skład. Jednak efekt jest, co mnie cieszy. Dam znać jak sprawdzają się po dłuższym czasie (póki co mija tydzień ;)) i ile pozostanie z efektu po umyciu włosów szamponem oczyszczającym (czyli silikonom mówimy pa pa). Póki co jednak jestem zadowolona i tym odczuciem chciałam się podzielić ;)


Dixy

skład szamponu: aqua/water, sodium laureth sulfate, coco-betaine, glycerin, glycol distearate, propylen glycol, sodium chloride, polyquaternium-10, sodium benzoate, hexylene glycol, carbomer, salicylic acid, linalool, arginine, glutamic acid, hexyl cinnamal, butylphenyl methylpropional, limonene, benzyl alcohol, benzyl salicylate, serine, hydroxypropyltrimonium hydrolyzed wheat protein, citronellol, 2-oleamido-1,3-octadecanediol, euterpe oleracea fruit extract, sodium hydroxide, citric acid, parfum/fragrance.
skład maski: aqua/water , eteryl alcohol, paraffinum liquidum/mineral oil, dipalmitoylethyl hydroxyethylmonium methosulfate, cetyl esters, cetrimonium chloride, methylparaben, citric acid, sodium benzoate, ethylparaben, linalool, arginine, chlorhexidine, dihydrochloride, glutamic acid, hexyl cinnamal, butyphenyl methylpropional, limonene, benzyl alcohol, benzyl salicylate, serine, hydroxypropyltrimonium hydrolyzed wheat protein, citronellol, 2-oleamido-1,3-octadecanediol, euterpe oleracea fruit extract, parfum/fragrance.




Bo każdy swojego bzika ma

A w moim wypadku padło na włosy. A uwierzcie mi, fakt, że ja w ogóle zaczęłam się przejmować jakimkolwiek aspektem swojej kobiecości wcale nie był tak oczywisty. Do mniej więcej 15ego roku życia byłam typową chłopczycą. Tak jakoś wyszło, że od przedszkola trzymałam się z pewną grupką płci przeciwnej, razem z nimi grałam w piłkę nożną (i nawet doceniali mnie jako bramkarza! Choć zajmowałam się tańcem towarzyskim (interwencja mojej Wróżki Chrzestnej, postanowiła, że tak obudzi we mnie kobietkę), to z równym zapałem z kumplami chodziłam na tenisa, wspinałam się po płotach itd... Zatem logiczne, że spódnice i sukienki były od święta, jak już trzeba było. Automatycznie odpadała kwestia przejmowania się makijażem (a w moim pokoleniu już w podstawówce niektóre stawiały w tej dziedzinie pierwsze kroki. W gimnazjum stanowiły już od początku większość). Ja do dziś pamiętam, jak w 15te urodziny pożyczyłam tusz od przyjaciółki i malowałam się przez lustrem Pizza Hut w centrum miasta K. I wtedy wydawało mi się, że różnica jest kolosalna w takim stopniu, że aż nie wiem, czy wypada się tak pokazywać.
Włosy też długo były w odstawce. Owszem, do mniej więcej 9ego roku życia zajmował się nimi mój ojciec. Początkowo, jeszcze w okresie przed przedszkolnym, mył je, nakładał odżywkę i suszył. Wtedy miałam zawsze równo wyczesane i wymodelowane włosy. Na przełomie 9/10 lat przestał mi je układać. Właściwie nie wiem dlaczego... Może liczył, że już sama wezmę szczotkę i suszarkę w dłoń. Tak czy siak stanęło na tym, że na ładnych kilka lat moje włosy zostały porzucone. Myłam je, jak się spieszyłam suszyłam (głową w dół i tyle), przejeżdżałam rano grzebieniem i tadaa! W wieku 16 lat zauważyłam, że włosy wypadają mi garściami... Wtedy to ojciec po raz ostatni kupił mi odżywkę do włosów (pamiętam, że był to Revalid, w tubie jak pasta do zębów). Stosowałam zawzięcie, zaczęłam sama wymieniać się uwagami z przyjaciółką, testować odżywki, które jej mama przynosiła ze szpitala (Henna Wax, ale nie mający nic wspólnego z tymi, które są teraz na półkach w polskich drogeriach). Na początku pomogło, potem zrobiło się znów gorzej i tak z mojej czupryny na 17te urodziny została może jedna piąta. Wtedy zaczęła się włosowa obsesja. Choć na początku nieudolna (bo robiłam wszystko, żeby włosy wyglądały jak wcześniej, mając na myśli modelowanie ponad miarę. Oczywiście na dłuższą metę efekty były odwrotne). Z czasem, metodą prób i błędów nauczyłam się radzić sobie z nimi i szanować ich naturę. Przy okazji dowiedziałam się też, że wypadały od nadmiaru testosteronu, będącego częścią składową pewnej kobiecej przypadłości.
Finalnie odzyskując swoje włosy w takiej formie, w jakiej były przed chorobą, miałam spory bagaż doświadczeń pod kątem stosowania produktów do włosów bądź skóry głowy, i tych ogólnodostępnych i tych na receptę. A że ciekawość nie zna granic, szukałam produktów jeszcze lepiej dbających o włosy... i tak w kółko.
W końcu pomyślałam, że może warto podzielić się tym z innymi zainteresowanymi tematem, poznać cudze sposoby, przetestować na sobie i zaraportować. Oczywiście, chciałabym, aby moja włosowa pielęgnacja była bardziej ekologiczna i sukcesywnie do tego dążę. Nie twierdzę jednak, że każdy konwencjonalny produkt jest zły. Sama sporo posiadam i stosuję. Pod tym względem jestem zwolenniczką łączenia obu podejść tak, aby otrzymać najlepsze dla nas. Choć kusi mnie kilka ekologicznych alternatyw dla szamponu do włosów, chociażby. Na testy przyjdzie czas, gdy zapas konwencjonalnych preparatów ulegnie uszczupleniu. Bo z uwagi na swoje zabijanie problemów zakupami, zwłaszcza kosmetycznymi, mam spory zapas... Ale to historia na inny wpis ;)
Mam nadzieję, że pomysł jakoś się przyjmie i że znajdą się osoby chętne do wymiany opinii i doświadczeń ;)